List do siebie, gdy rozwód boli, depresja przygniata, a ja zostałam całkiem sama
Nie wiem, czy ktoś to przeczyta.
Ale dziś piszę do siebie.
Bo nie mam już komu.
Wszystko we mnie boli – i nie chodzi tylko o ciało.
To takie zmęczenie, które nie mija po śnie.
To takie samotne siedzenie przy stole, gdzie nikt już nie siada.
To wieczory, kiedy nie wiem, czy bardziej boję się ciszy… czy tego, że nikt się nie odezwie.
Rozwód zabrał mi nie tylko męża.
Zabrał mi złudzenia, poczucie bezpieczeństwa, wiarę w to, że „będzie lepiej”.
A potem przyszła depresja – nie ta filmowa, z melancholią przy oknie.
Tylko ta prawdziwa.
Brudna. Cicha. Paraliżująca.
Dziś wiem, jak to jest:
— nie mieć komu się wypłakać, bo każdy jest zajęty
— nie słyszeć „jak się czujesz?”, tylko „musisz być silna”
— nie mieć siły wstać z łóżka, a jednak robić śniadanie dla dzieci
Piszę to wszystko, bo może ktoś…
tak jak ja – czuje, że jest na końcu świata.
Że nie ma nikogo.
Że nie wie, jak przetrwać kolejny dzień.
Chcę tylko powiedzieć:
Jesteś. Oddychasz. To już coś.
Nie musisz być dzielna.
Nie musisz się uśmiechać.
Wystarczy, że jesteś.
I jeśli choć jedna kobieta przeczyta ten list i poczuje, że nie jest sama –
to może, mimo wszystko, jest jeszcze nadzieja.
eśli jesteś kobietą po rozwodzie, która zmaga się z depresją i samotnością – jesteś nie tylko ważna. Jesteś potrzebna. I nie jesteś jedyna, choć czasem wszystko na to wskazuje.